Ryszard Wagner to zdecydowanie jedna z najgłośniejszych postaci muzyki i dramatu muzycznego w XIX wieku. Był i nadal jest przedmiotem skrajnych opinii, od uwielbienia przez ostrą krytykę, aż po czasowy niebyt za wykorzystywanie jego sztuki w czasach nazizmu (Adolf Hitler był gorącym wielbicielem Wagnera. W swoich publicznych wystąpieniach często wzorował się na postaciach z Parsifala, Rienzi, Ringu. Rzecz jasna nie powinno się oceniać kompozytora przez pryzmat jego wielbicieli, żyjących pokolenie później. Stalin dla przykładu był żarliwym admiratorem muzyki Mozarta).
Jego dzieła realizują koncepcję syntetycznego dzieła sztuki (Gesamtkunstwerk), w którym – dramat, muzyka, poezja i sztuka reżyserska spajają się w jedną kreację artystyczną. Zamiast sztucznego podziału na arie, duety, ansamble – mamy ciągłość narracji, koncepcję „niekończącej się melodii” i gęstą tkankę tzw „motywów przewodnich”… Twórczość i poglądy estetyczne Wagnera wywarły znaczny wpływ na muzykę przełomu XIX i XX wieku. Nie ma chyba w dziejach kompozytora, który wzbudził tyle sprzecznych odczuć – i żaden nie zbudował też równie potężnej i spójnej wizji własnego dzieła. Nigdy też żaden twórca nie wciągnął na swoją orbitę podobnej rzeszy artystów i myślicieli przeróżnego pokroju („Przypadek Wagnera” i „Tako rzecze Zaratustra” Nietzschego, „Peleas i Melisanda” Debussy’ego, twórczość Straussa, Berga, Brucknera, Mahlera, Schonberga). Żaden nie był też przedmiotem tylu sporów i rozpraw naukowych.
Wagner pracując nad poszerzeniem możliwości brzmieniowych orkiestry, wprowadzał do obsady rzadko stosowane instrumenty i rozwiązania kompozytorskie. Posługiwał się zarówno polifonią, jak i homofonią. Nowatorsko stosowana chromatyka doprowadziła do rozkładu systemu tonalnego dur-moll w jego dziełach. Stosując niespotykane współbrzmienia i połączenia akordowe, wkroczył w dziedzinie muzyki na obszar kompletnie niezbadany – i stał się właściwie prekursorem późniejszych rozwiązań atonalnych (dla przykładu w „Tristanie” brak jest praktycznie tonalności zasadniczej). Niezwykle rozbudowana i wysublimowana jest u Wagnera orkiestracja, czy operowanie płynnymi zmianami barw instrumentów. Również specyficzne jest budowanie napięcia nie tylko za pomocą dramaturgii scenicznej, ale właśnie przede wszystkim za pomocą konstrukcji brzmieniowych, harmonicznych. Tak intensywne operowanie napięciem przez „nasycenie odpowiednich współbrzmień” charakterystyczne jest przecież dla J.S. Bacha. Jako przykład można przytoczyć mszę h-moll. Niemal u nikogo poza Bachem i Wagnerem w takiej ilości nie występuje, chociaż charakter tego rozwiązania u obu kompozytorów jest oczywiście zupełnie odmienny.
Dążąc do „sztuki totalnej”, nawiązywał Wagner w swoich dramatach muzycznych do początków opery (Kamerata Florencka, Monteverdi). Nic więc dziwnego że u wielu komentatorów (Walter Benjamin czy Thomas Mann – ten drugi szczególnie zafascynowany twórczością Wagnera) powraca pojęcie „baroku”. Friedell mówi o „wyrafinowanej miksturze erotyzmu i ascezy”, o „zmysłowej metafizyce”. Ogromny ładunek emocjonalny, gęsta faktura, skomplikowana instrumentacja z jednej strony, wielki ładunek literacki (mitologia, religia) i wręcz apokaliptyczny wymiar składają się na muzykę – która niemal przekracza możliwości percepcji przeciętnego słuchacza i staje się wręcz potężnym „wykładem” wymagającym odpowiedniego przygotowania.
Poza „gigantomanią” i rozbuchaną estetyką, ekstazą i skrajnymi emocjami – charakterystyczna jest w twórczości kompozytora-filozofa niesamowita wielopłaszczyznowość. Z jednej strony władza, żądza, upadek – z drugiej godzenie przeciwieństw (Tristan i Izolda). Próba łączenia instynktów z duchowością (Ring, Parsifal), emocjonalna, nowa filozofia wiary (Parsifal), oryginalna historiozofia (Ring)… Cały Wagner. Sprowadzanie jego twórczości wyłącznie do roli muzyki byłoby dużym nieporozumieniem – natomiast sama muzyka tak doskonale precyzuje i „obrazuje”, że dla kogoś, kto nie ma ochoty wgłębiać się w „egzegezę” w zupełności wystarcza.
Ciekawe jest to, że Wagner jako osoba – sam był zlepkiem sprzeczności. Z jednej strony megaloman i zgryźliwy, trudny człowiek – z drugiej strony muzyczny geniusz z charyzmą, który przyciągał do siebie ludzi jak magnes. Zawsze mu się koniec końców udawało. Samouk z kompleksami (szczegóły w biografii Kohlera) – a mimo to po czterdziestce tworzy elektryzujące, jedyne w swoim rodzaju dzieła, o których Liszt, jako jeden z pierwszych, wypowiada się w superlatywach – i które Baudelaire nazywa „muzyką przyszłości”. Dzieła totalne, programowe i to w jakiej skali! Wagner uważał się za tytana, którego nie należy „mierzyć centymetrem”… i jakoś tak zawsze ten świat naginał się do jego potrzeb, a długi „same się spłacały” z książęcej kasy. Miał wielką wizje i marzenia, które udało mu się praktycznie zrealizować. W swoim słynnym teatrze w Bayreuth był sobie Bogiem, Kompozytorem, Librecistą i autorem scenografii. Oczywiście to w dużej mierze kwestia okresu w jakim żył, uwarunkowań kulturowych, powszechnej wówczas wiary w historyzm i mesjanizm. Taki Monteverdi, dopóki nie został maestro di cappella w Wenecji, musiał ciągle prosić skarbnika książęcego o zapłatę zaległej pensji, a przecież był geniuszem, znakomicie wykształconym i bardzo sprawnym kompozytorem. W czasach Monteverdiego jednak byłoby nie do pomyślenia żeby kompozytor z zamiłowaniem do filozofii aspirował do roli „przewodnika narodów” i spoglądał „z góry” na panujących monarchów. Coroczne, elitarne festiwale w Bayreuth nadal są prowadzone przez rodzinę i spadkobierców kompozytora. Przyciągały i cały czas przyciągają ogromne rzesze fascynatów i „oficjeli” z całego świata, a ceny biletów wahają się od nieprzyzwoitych po nieosiągalne dla normalnej kieszeni.
Warto bardzo ostrożnie podchodzić do nowych wykonań i nagrań. Kompozycje właściwe dojrzałej technice wagnerowskiej (od „Tannhausera” w górę) mają bardzo wysokie wymagania względem dyrygenta i głosów – porównywalne z późnym Verdim a nawet dużo więcej… Któż dzisiaj mógłby zaśpiewać jak Hans Hotter w latach ’50 lub najwybitniejsze sopranistki wagnerowskie z tego okresu? To czego warto poszukiwać u Wagnera to dramat muzyczny – i to jest coś faktycznie niesamowitego. Problem w tym że gdy śpiewacy jak i dyrygent traktują to jak „typową operę” (co jest wadą np. wielu realizacji z MET) – wtedy słuchamy jedynie „teutońskich ryków”. We właściwym wykonaniu (większość nagrań z Bayreuth, nagrania Furtwanglera z La Scali czy Karajana z Salzburga) – otrzymujemy połączenie tragedii szekspirowskiej „zmutowanej” z XIX-wieczną filozofią. Przestajemy słuchać orkiestry a zaczynamy słuchać dramatu nią wyobrażonego. Wagner nieprawdopodobnie operuje napięciem i czasem. Ogromne płaszczyzny dźwięku, potężne fale narastających (często bardzo powoli) emocji. Wymaga to od słuchacza predyspozycji wręcz …medytacyjnych i umiejętności zatopienia się, „stopienia się” z muzyką. To często nazywane jest zresztą „magią Wagnera”, którą ciężko jest dostrzec – kiedy ktoś skupi się na zewnętrznej politurze i scenografii (często zresztą kiczowatej. Dopiero Wieland Wagner propagował minimalistyczną warstwę wizualną dramatów Wagnera – w której więcej było gry światła i przestrzeni niż bibelotów na scenie).
Wagnerowski idiom fascynuje w obecnych czasach również z innego powodu. Przy dzisiejszym trybie życia i „zabieganiu” – ludzi będzie przyciągała muzyka, na którą „należy mieć czas”, potężne widowiska, których nie da się zrealizować byle jak i na szybko, która wymaga skupienia i kompletnego oderwania się. Warto zwrócić uwagę na takich dyrygentów jak Knappertsbusch, Krauss, Furtwangler, Karajan, Solti.
[Wybrane cytaty]
——————————————————————————————————–
Początek Złota Renu to najbardziej zdumiewający początek w całej historii muzyki. Właściwie nie mamy tu do czynienia z początkowymi akordami, lecz z muzyką ustanawiającą zdarzenie naturalne, ale nie jako muzyka, lecz jako dźwięk powstający z nicości. Całkiem niezauważalnie otwiera się przestrzeń brzmienia, wyłaniają się z niej nowe dźwięki, rosną niczym rośliny, nie napotykając oporu. Z ciemności powstają całe grupy dźwięków, jak gdyby za pociągnięciem registru organowego. Przed oczyma widza-słuchacza krzewi się muzyczny Eden. I kiedy tak harmonia owego prapoczątku rośnie w niezmiennej formie przez całe sto trzydzieści sześć taktów, odrywają się od niej coraz to nowe postacie dźwięków, rozwijając się w przestrzeni. Tęsknie mkną ku światłu, które – wydawałoby się — świeci gdzieś jedynie w przeczuciu. Gdy w głębi panują jeszcze najgłębsze mroki, na wyżynach tli się jakiś blask, świetlana mgła obietnicy. Ktoś, kto — jak Wagner — pożądał uchem, widział uchem, mógł swym okiem wewnętrznym przyglądać się procesowi powstawania natury. (Cytat z opracowania B. Pocieja: „Wagner”)
——————————————————————————————————–
Wagner zrywa z kanonami dramaturgii, z konwencjonalnym podziałem na arie, duety, finały z udziałem chóru itd. Zamiast tego wprowadza motywy przewodnie („leitmotive”). Motywy te są nanizane na nić „niekończącej się melodii”, a więc strumienia muzyki spiętrzanego w chwilach napięcia dramatycznego. Wymyśla zaskakujące harmonie, dziwne współbrzmienie, trudne dla słuchacza do zidentyfikowania z systemem dur lub moll. Orkiestra w utworach Wagnera naprawdę nie próżnuje. Kompozytor lubi wykorzystywać pełnię brzmienia, zwłaszcza sekcji dętej (wzbogaca jej skład o tzw. tuby wagnerowskie, czyli tuby tenorowe z ustnikiem lejkowatym), często dzieli grupy instrumentów na głosy. Aby nie burzyć atmosfery spektaklu, zakazuje solistom kłaniania się po każdym akcie. Jest bezlitosny dla śpiewaków. Każe im wykonywać kilkudziesięciominutowe monologi śpiewane, żąda od ich gardeł żelaznej kondycji. Nie oszczędza też widzów. Poszczególne części Pierścienia Nibelunga trwają około pięciu godzin.
Pozorna gigantomania estetyczna Wagnera była jedną z przyczyn jego konfliktu z Nietzschem. Filozof, zrazu upatrujący w Ryszardzie genialnego kontynuatora tradycji tragedii greckiej, zobaczywszy Bayreuth, napisał: Ach, ten stary Minotaurus! Ile on nas już kosztował! Corocznie przyprowadza mu się hufce najpiękniejszych dziewcząt i młodzieńców do jego labiryntu, aby je pochłonął; corocznie intonuje cała Europa: ‚Jedź, jedź, jedź na Kretę!’”. (Cytat z artykułu „Ryszard Wagner Władca Pierścienia Nibelunga” z „HiFi i Muzyka”)